Listopadowy weekend nad morzem. Odkrywamy Świnoujście.
- Kasia Małolepsza
- 21 sty 2024
- 6 minut(y) czytania
W Świnoujściu byliśmy drugi raz, ale pierwszy trudno nazwać wizytą. Wysiedliśmy z pociągu, pojechaliśmy rowerami do granicy niemieckiej, aby od samego początku rozpocząć naszą przygodę z EUROVELO i przejechaliśmy do Międzyzdrojów. Nic nie zwiedzaliśmy, nie poszliśmy na plażę, bo gonił nas czas (czterogodzinne spóźnienie pociągu nam tego nie ułatwiło). Obiecaliśmy sobie, że jeszcze kiedyś wrócimy do Świnoujścia. Taka okazja nadarzyła się właśnie w listopadzie. Chcieliśmy gdzieś zabrać synka, bo w wakacje niewiele pojeździliśmy w związku z początkiem mojej ciąży i typowymi jej objawami - czytaj głową w toalecie.
Na początku listopada uznaliśmy, że pora gdzieś się ruszyć i padło właśnie na Świnoujście. Nasz syn uznał, że morze jest lepsze niż góry. Niech mu będzie! Nad morze od lat jeździmy pociągiem. Pewnie jestem w mniejszości, ale lubię podróże pociągiem. Nie zawsze są miłe wspomnienia, ale zawsze jakaś przygoda. Nie zawsze najwygodniej, ale często dla dziecka ciekawiej niż samochodem. Już drugi raz zdecydowaliśmy się na podróż wagonem sypialnym i drugi raz byliśmy tym zachwyceni. Cena jest dosyć wysoka, ale wygoda przeogromna! Zamknięty przedział, łóżko z kołdrą, woda i przekąski, kawa i herbata na życzenie, kranik do umycia rąk, zębów. Szafki, żeby pochować bagaże. No taki mały hotel na kółkach. Mi się naprawdę podoba. Także późno w nocy zameldowaliśmy się na dworcu we Wrocławiu by rozpocząć podróż do Świnoujścia. Sam przejazd bez większych problemów. Rozpakowaliśmy się, każdy wybrał swoje łóżko i poszliśmy spać. Mieliśmy dojechać o 10:00 rano, więc nie było potrzeby nastawiaia budzików. Rano toaleta, śniadanko i dalej na drzemkę - trzeba korzystać jak już mieliśmy te łóżka. Taka zaleta, że jak dojeżdżasz na miejsce, po tych ośmiu godzinach to wysiadasz w miarę wypoczęty.
Żeby się dostać z dworca do centrum Świnoujścia, trzeba przeprawić się promem. Przeprawa jest darmowa i z tego co pamiętam w dni powszednie, jest co 30 minut. Wysiedliśmy po drugiej stronie rzeki i udaliśmy się przez Park Zdrojowy do naszego hotelu. Od portu do hotelu, w którym się zatrzymaliśmy jest jakieś 10 - 15 minut drogi, ale w Parku Zdrojowym jest kilka naprawdę fajnych placów zabaw. Nasz siedmiolatek po podróży koniecznie musiał się wybiegać, więc nam trasa zajęła dużo dłużej. Po przerwie i zabawie na placu zabaw ruszyliśmy do naszego hotelu. Wybraliśmy obiekt MariSol. O samym obiekcie możecie przeczytać tutaj. Obiekt położony całkiem fajnie, bo zarówno kilka kroków od Parku Zdrojowego jak i plaży. Oczywiście od razu ruszyliśmy na powitanie morza. Świnoujście ma naprawdę ogromną plażę. Spacerowaliśmy brzegiem i uciekaliśmy przed falami, co już jest naszą tradycyjną zabawą. Nie muszę wspominać o tym, że często kończy się to drobnymi podtopieniami. Tym razem jednak bardzo pilnowałam abyśmy nie zaliczyli mokrej wpadki, bo listopad to kiepska pora na wodę w butach. Po długim spacerze udaliśmy się na promenadę gdzie znajdują się sklepy, restauracje i pomniejsi sprzedawcy zabawek - powód marudzenia, a czasami i płaczu dzieci oraz zdenerwowania i często bezradności rodziców. U nas najczęściej kończy się awanturą, bo nie jesteśmy zwolennikami takich zakupów. Ominęliśmy sprawnie "zabawkowe pułapki" i poszliśmy poszukać restauracji. Po obiedzie i podróży dopadło nas znużenie i zamarzyliśmy tylko, żeby się położyć. W drodze powrotnej do naszego hotelu skupiliśmy się na zbieraniu “darów jesieni” - bo liście, kasztany i żołędzie ze Świnoujścia, to “nie takie same jak te z Wrocławia” - jak to usłyszeliśmy od naszego syna. Wróciliśmy do hotelu i już nie wychodziliśmy do obiadokolacji.
Wieczorem siedząc w hotelu Młody oglądał bajkę, a my zastanawialiśmy się nad planem sobotniej wycieczki. Nasz jedyny pełny dzień nad morzem chcieliśmy wykorzystać na zwiedzanie. Atrakcji w Świnoujściu nie brakuje, ale zasób czasowy nie pozwalał nam na zobaczenie wszystkiego. Chcieliśmy wybrać coś możliwie atrakcyjnego dla Młodego, a jednocześnie coś ciekawego - żeby się czegoś nauczył. Wybraliśmy Fort Gerharda - muzeum obrony wybrzeża i zwiedzanie latarni. Tak się składa, że obecnie nie ma innej możliwości, żeby się tam dostać niż statkiem - co stanowiło dodatkową atrakcję dla naszego smyka. Zwiedzanie takich historycznych obiektów bywa czasami nudne, co było moją obawą - zwłaszcza, że szukaliśmy czegoś ciekawego dla Młodego, ale w tym przypadku trafiliśmy na genialnego przewodnika. Kapral Loczek - jeśli mnie pamięć nie myli. W fantastyczny sposób oprowadzał i opowiadał po obiekcie. Przede wszystkim z humorem i bardzo ciekawie. Podobało się i starszym i młodszym. Takie zwiedzanie lubię najbardziej, bo zawsze można się czegoś dowiedzieć i pośmiać. Młodemu też się bardzo podobało, chociaż miał moment że tak się przejął opowieścią i nie mogliśmy go potem uspokoić, bo się z nerwów rozpłakał. Wczuł się mocno w rolę, ale już po kilku minutach wrócił do aktywnego zwiedzania. Po forcie udaliśmy się na latarnię morską. Ja poczekałam na dole, bo w ciąży jakoś nie widziałam się wspinającej na najwyższą latarnię w Polsce. Chłopaki poszli zdobywać szczyt w pojedynkę. Mi pozostało podziwianie widoków ze zdjęć, które zrobili. Spacerowaliśmy jeszcze trochę, chociaż okolice są mocno strzeżone przez policję i straż graniczną w związku z bliskością obiektów wojskowych. Obecnie nie ma możliwości dostania się do Fortu i Latarni Morskiej inną drogą niż morską.
Po powrocie z wycieczki udaliśmy się na obiad, a później na obiecany plac zabaw w Parku Zdrojowym. Dla mnie już sam spacer do parku był trochę wyczerpujący, ale nasz syn miał zdecydowanie więcej energii. Biegał po placu jeszcze z dobre pół godziny. Wróciliśmy do hotelu akurat jak zaczęło się lekko ściemniać. Odpoczęliśmy chwilę i ruszyliśmy na wieczorny spacer po plaży. Młody koniecznie chciał zabrać latarkę - nowy prezent od dziadka. Uratował nam tym chłopak spacer. Na plaży było koszmarnie ciemno, a przecież nie mogliśmy iść środkiem plaży. Co to za przyjemność? Trzeba iść samym brzegiem, żeby uciekać przed falami. W ciemności to dodatkowe wyzwanie, także latarka okazała się wybawieniem przed mokrymi butami. Szukanie skarbów po ciemku z latarką to też większa atrakcja niż w ciągu dnia. Spacerowaliśmy tak od dłuższego czasu i ciężko było odciągnąć Młodego od nocnego zwiedzania plaży, ale obietnica czegoś słodkiego zawsze dobrze działa na zmianę zdania. Udaliśmy się więc na Promenadę, gdzie znaleźliśmy bardzo przyjemną kawiarnię. Wzięliśmy po kubku gorącej czekolady i kompletnie zasłodzeni wróciliśmy do hotelu.
Następny dzień, był dniem powrotu do Wrocławia. Chcieliśmy jechać możliwie późno, ale trzeba było uwzględnić godzinę przybycia do Wrocławia i to, że następnego dnia Młody szedł do szkoły. Wybraliśmy wczesne popołudnie. Nie mieliśmy więc za wiele czasu na kolejne zwiedzanie. Po śniadaniu Pan Mąż zabrał się za pakowanie, a ja zabrałam Kubę na tradycyjne pożegnanie z morzem. Zabraliśmy pojemnik, gdzie Kuba koniecznie chciał nazbierać “darów morza”. Chodziliśmy więc z godzinę szukając ładnych muszelek dosypując trochę piasku i podlewając to małą ilością morskiej wody. Z gotową mieszanką wróciliśmy do hotelu. Jakoś ani ja ani Pan Mąż nie byliśmy zachwyceni przewożeniem muszelkowej zupy, ale zawód w oczach syna nie pozwolił na unicestwienie tej pamiątki. Chcąc nie chcąc spakowaliśmy pojemnik do walizki. Do odjazdu pociągu mieliśmy jeszcze trochę czasu, ale dworzec znajdował się po drugiej stronie rzeki, a przeprawa promowa w weekendy odbywa się co godzinę. Musieliśmy więc uwzględnić to w swojej kalkulacji i wychodziło na to, że musimy opuścić hotel półtorej godziny przed odjazdem pociągu, chociaż cała trasa od hotelu na dworzec nie zajęła nam więcej niż dwadzieścia minut. Po przybyciu na dworzec szukaliśmy sklepu gdzie moglibyśmy nabyć jakieś smakołyki i coś do czytania. Postanowiłam skorzystać jeszcze z toalety - jak to ciężarnej sikać się chce co chwilę. I tutaj objawiła się nieludzka twarz Pani z wc. Toaleta jak to często bywa - płatna. Ja miałam kwotę w banknocie. Do magicznych odliczonych dwóch zł zabrakło mi dokładnie pięćdziesięciu groszy. I co? I pstro. Nie ma odliczonej kasy, nie ma sikania! Pani wydawać nie będzie. Nic to, że brzuch widać, ciąża i te sprawy. I rozumiem z jednej strony, że nie może przepuszczać każdego, ale… wyjątek dla ciężarnej? Było mi przykro, bo pociąg odjeżdżał za chwilę i nie miałam jak szukać innej toalety. Nie wiedziałam nawet czy inna była w pobliżu. No nic. Dobrze, że toalety są w pociągu. Może niemiłym akcentem zakończyła się dla mnie wizyta w Świnoujściu, ale cały wyjazd był fantastyczny. Zdecydowanie za krótko byliśmy i czuliśmy niedosyt. Na pewno jest dużo więcej do zobaczenia niż to co nam się udało, ale i tak było warto. Te trzy dni trochę nas naładowały jodem i miłymi wrażeniami. Wróciliśmy wypoczęci, dotlenieni, z muszelkową zupą w bagażu i miłymi wspomnieniami ze zwiedzania Fortu Gerharda! Czy polecamy Świnoujście? Zdecydowanie tak! Fajne miejsce do odwiedzenia także z dzieciakami nawet po sezonie.
Nam najczęściej zdarza się wyjeżdżać nad morze właśnie jesienią, zimą czy wiosną. Wolimy te mniej sezonowe pory ze względu na mniejszą ilość turystów. Ma to jednak swoje minusy. Często w tych małych nadmorskich miejscowościach życie po sezonie zamiera. Dla rodziców z niemowlakami może ma to większy sens. Cisza i spokój, możliwość spokojnych spacerów. Jednak ze starszymi dziećmi warto udać się w miejsce gdzie są jakieś dodatkowe atrakcje i nie ma dużego problemu z ofertą gastronomiczną. Dlatego wybieramy większe miejscowości. Tym razem padło na Świnoujście i nie zawiedliśmy się. Atrakcji i możliwości było więcej niż mieliśmy czasu. Na pewno będziemy chcieli jeszcze tam wrócić.
Co udało nam się zobaczyć w weekend w Świnoujściu?
Fort Gerharda
Latarnia Morska
Nadmorska promenada
Plaża
W zasięgu naszego spaceru był jeszcze Fort Zachodni i Stawa Młyny oraz przejście graniczne z Niemcami ze zwiedzaniem miejscowości Ahlbeck. Niestety w moim stanie, nie dałabym rady chodzić przez cały dzień. Nic straconego! Będzie dobry powód aby wrócić do Świnoujścia w przyszłości.
Comments